Piekarnia u Kubity Rudolf Kubita, zmarły w 1929 roku przyjechał do Pietrowic z Moraw. Kupił tu dom oraz około 2 ha pola na Kurnickiej, dziś mieszka tam rodzina Nowak. Dom wyremontował i podwyższył o jedno piętro oraz wybudował przy domu piekarnię, gdyż był piekarzem. Wnet w swoim domu otworzył sklep „Backerei und Kolonialwaren”. Interesowało go ogrodnictwo, posadził jeden z pierwszych sadów w Pietrowicach o powierzchni jednej trzeciej ha. Jego zainteresowania przejął jego wnuk Krystian Kubita. W kołoczach Kubity można było znaleźć pyszne śliwy z jego ogrodu. Dziadek Rudolf miał dwie córki: Annę i Marię oraz syna Georga. Dla córki Anny wybudował dom na ul. Janowskiej, gdzie kiedyś był ośrodek zdrowia i porodówka. Zapewne kupił posesję od rodziny Popel, zburzył mały domek kryty jeszcze strzechą i zbudował okazały dom, który stoi do dziś. Anna wyszła za mąż za Kafkę, urzędnika kolejowego pochodzącego z miejscowości Odry na Morawach. Drugiej córce Marii wybudował dom w Raciborzu przy ul. Marty, niedaleko starego szpitala. Marta wyszła za mąż za Köchera z Raciborza. Po 1945 roku, obydwie rodziny znalazły się w Niemczech. Syn Georg przejął piekarnię po ojcu, ożenił się z Filomeną Morawiec z Tworkowa. Niestety we wrześniu 1939 roku został powołany na front. W 1945 roku po treku rodzina Kubita, bez ojca, wróciła do Pietrowic. Jednak w ich domu mieszkał i pracował w piekarni niejaki Górny. Był Polakiem, który mieszkał już w Pietrowicach przed wojną i był prawdopodobnie pracownikiem Roszarni. ( Nie należy go mylić z jeńcem wojennym). Po wielu perypetiach rodzina Kubita (mama, Inga i Krystian) w 1946 roku zostaje zmuszona do wyjazdu i w krowioku wyjeżdżają do Niemiec, do Oldenburga. Tam żona Georga Kubity dowiaduje się, że jej mąż, były żołnierz Wermachtu żyje i przebywa w sowieckim obozie jenieckim na Syberii. W 1948 roku spotykają się wszyscy w Oldenburgu. Krystian, urodzony w 1939 roku po raz pierwszy widzi ojca, ale boi się zarośniętego, wynędzniałego mężczyzny przybyłego z łagru na Syberii. W 1949 roku rodzina Kubita ponownie, tym razem w komplecie, powraca do Pietrowic. Jeszcze przez rok użerają się z lokatorem Górnym, jednak w końcu władza ludowa przyznaje im ich własność. W 1952 roku Georg Kubita otworzył swoją przedwojenną piekarnię. Chleb z jego piekarni obwoził po Pietrowicach Józef Paleta, późniejszy kowal we Widonszu. Piekarzowi Kubicie w ramach gospodarki socjalistycznej wolno było świadczyć usługi piekarskie, tzn. mógł piec chleb tylko z mąki klienta. Wtedy klientami piekarzy prywatnych mogli być tylko rolnicy, bo oni mieli ziarno, z którego robi się mąkę. Wówczas chleb pieczono z żyta (po morawsku z rżi). U młynarza ze 100 kg ziarna otrzymywano 60 kg mąki żytniej. Dziś na polu nie ujrzysz już żyta. Chleb robiono na tzw. zakwasie, a nie na drożdżach. Był wypiekany w piecu piersiowym opalanym węglem. Piec taki był pełen szamotu i gdy szamot był rozgrzany niemal do czerwoności, wtedy na szamocie kładziono słamionki chlebowe. Po półtorej godziny chleb był upieczony. Chleby były 2 kg i były świeże przez cały tydzień. Potem do ciepłego jeszcze pieca kładziono blachy z kołoczem i buchty. Na końcu pieczono w piecu koziczki.(koźlęta). Dziś już takich pieców się nie stosuje, używa się piece wygodniejsze i wydajniejsze, niestety kosztem jakości wypieku. W dzieciństwie czasami jadłem taki chleb. C.d.n. Bruno Stojer